Kataryniarz.
Na rogu placu Opera…
Choć to pewnie nie najbardziej fortunne określenie, gdyż place nie
posiadają rogów… Ale ten właśnie ma i to aż czternaście, bo odchodzi z niego
siedem ulic- w kształcie -pacyfy rue Aubert i la Fayette i górnej av. d. l’Opera,
w połowie przecięty przez bulwar des Capucines, a naprzeciw rue de la Paix i
rue du 4 Septembre… Żeby obejść plac dookoła trzeba by czekać na światłach…
Zaraz… Siedem razy? Więcej, bo bulwar Capucines na pewno ma podwójne… Często są
podwójne. Ten plac ma dwanaście rogów, bo niektóre kamienice dochodzące do
niego są sześcio- albo i więcej, -boczne. I tylko te przy avenue de l’Opera
wbijają się weń trójkątnym klinem….
W każdym razie tam, gdzie do placu Opera
dochodzi ulica z galerią La Fayette, na rogu placu Opera, stał przykryty
wielkim czarnym parasolem wózek z katarynką. Dość schludnie wyglądający
zezowaty człowieczek w pasiastej koszuli patrzył smutno przed siebie w
wielobarwny i zabiegany tłum, jakby spoglądał mimochodem w telewizor, ponad
wiklinowym koszykiem, w którym spały, ułożone w ying i yang dwa koty. Oba były
czarne w niewielkie białe plamy i spały tak spokojnie, jak to koty potrafią.
Pomyślałam, że może są martwe albo sztucznie uśpione, tak bardzo ten obrazek
kontrastował ze zgiełkiem wokół - przejeżdżające auta, terkocące skutery i
motocykle, wielojęzyczne rozmowy i pokrzykiwania… Słowem -Paryż w sierpniu…
Jednak nie były, bo nic, absolutnie nic, nie może udawać żywego kota, a
sztuczne były tylko kwiatki poprzytwierdzane bez ładu i składu do rzeźbionej
skrzyni. Nie miałam też pewności, czy to faktycznie jest katarynka, bo nie było
żadnej korbki czy widocznego mechanizmu- jak to sobie wyobrażałam, a nie
dobiegały żadne dźwięki. Pod wózkiem stały dwie miski- jedna z wodą, druga z
suchą karmą, na skrzynce korkowa miseczka z napisem „Merci” i na uchwycie od
całego wózka- duży wiklinowy koszyk z czerwoną kokardką z pięcioeurówką na
zachętę w środku.
- Zawód, jak każdy.... –pomyślałam w przelocie, bo
właśnie światła, ustawione obok siebie, a nie jedno pod drugim, jak wszędzie,
zmieniły się na zielonego ludzika w olbrzymim wykroku. - Nie za dużo, nie za
mało. Pół posiłku w knajpie na
Montmartre… Jedna trzecia tutaj lub na bulwarach.
Właściwie to tylko ja
poczekałam na tę zmianę, tutaj do świateł nie stosował się nikt… Byłam jednak
wciąż zbyt wystraszona i oszołomiona, by pozbyć się wieloletnich nawyków.
- Ale co to właściwie udaje? Dziewiętnastowieczny Paryż?
Ten, po którym stąpał sobie Zola? Jaki to ma sens? Co niby miałoby popłynąć z
katarynki? Rap? Techno? Hip -hop? A gdzie papużka, ewentualnie małpka? No i te
gumowe kółka przy wózku… Czy te koty, tak,
jak tamte małpki, mają powyrywane pazury i kły? O… To by nawet nie
wystarczyło. W takim bezruchu nie da się przytrzymać normalnego, zdrowego kota…
Musiały chyba przejść lobotomię. Albo wieloletnią tresurę… Głodem? Biciem?
Elektrowstrząsami?
Przestąpiłam wysoki próg, który
kiedyś pewnie oddzielał rynsztok od trotuaru.
- Jakie słodkie kotki… Myślą sobie przechodzące damulki w
wielkich kapeluszach i parasolkami pod pachą. Skórzane trzewiczki z miękkiej
skórki stukają o bruk, wokół rozlega się mechaniczny walczyk Straussa… Panie
przystają, ściągają koronkowe rękawiczki, wyjmują sou z maleńkich
sakiewek. Kataryniarz się kłania, uchyla
kapelusza, szepcze coś w paryskim narzeczu… Panie wyrażają zachwyt, po
francusku, oczywiście… Nie ma jeszcze
tej koszmarnej wieży, tkwiącej nad miastem jak wrzód na pośladku… Nie ma
koszmarków w stylu centrum Pompidou…. Kataryniarz jest brudny, choć w starym
tużurku, z obowiązkowym cylindrem na głowie… Obok przejeżdżają powozy, a na
ulicy leży końskie łajno. Dziś… Wyjące skutery… Kataryniarz bez katarynki…
Jakąż muzykę musiałby wykręcić korbką? Z gołą głową i rozczochrany, nawet nie
próbuje się uśmiechać zachęcająco… Jest bezdennie smutny, choć powinien
widzieć, jak impresjoniści- rozmazany świat, czysty i kolorowy, prześwietlony
słońcem- podobno wszyscy impresjoniści mieli kłopoty ze wzrokiem albo
przynajmniej-modnego zeza… Błyski światła na spoconych karkach wioślarzy…Świecące
oczy Paryżanek… Dziś? Dokoła trudno o
białego człowieka… Wszyscy skośni lub czarni… Francuzi wyjechali- pewnie do
Prowansji, wiele sklepów i restauracji zamkniętych. Nikogo z para-soile’m…
Opalenizna jest modna, jak nigdy… Żebracy nie są na nic chorzy, ani zabiedzeni,
gdyby nie chcieli, nie musieliby nawet śmierdzieć… Nikt nie bywa nawet głodnym.
Co najwyżej- „na głodzie”, o tak… To nawet często. Od hotelu minęłam już trzech
naćpanych do nieprzytomności. Tamte, historyczne koty mogły mieć cichy układ z
człowiekiem. Po powrocie w ciemny zaułek łapały myszy i szczury. Może nawet
kładły przyduszone pod drzwiami, jak u mojej znajomej? A w koszyczku
odpoczywały? Koty mają pełną świadomość własnego piękna. Lubią być adorowane,
nawet przez sen… Zresztą… Wtedy kot był zwierzęciem pospolitym i wiejskim, nie
był trzymany na salonach, dlatego pewnie małpy i papugi… Egzotyka. Teraz
sprawdzają się kotki. Taka kotomania w Europie. I co? Naćpał czymś te
biedactwa, by leżały słodko w koszyczku przytulone do siebie? Nie patrzyło mu
dobrze z oczu. Przez tego zeza? Nie pozwalał robić sobie zdjęć. Może to właśnie
podlega opłacie? Może koty go kochają? Nie takie ludzkie kreatury kochane są
przez zwierzęta... Te pełne miski pod wózkiem… Też dla durnych zachłyśniętych
ślicznota kocią kobiet? A może to taki
niegroźny i niewinny sposób na życie? Może ten asfaltowy trotuar, to jego
prywatna Cafe la Paix? Wierzono, że jeśli siedzi się przy jej stoliku z
widokiem na bulwar i operę Garniera, to-
po dostatecznie długim czasie, zobaczy się przechodzący przed oczami cały
świat. A zatem- siedzi sobie, jak tamci… Może i on popija espresso, tylko
pewnie z papierowego kubka i obserwuje przechodzący przed nim świat? Cały
świat. I co widzi? Teraz akurat dwie zjawiskowe córki mojej przyjaciółki,
długonogie i złotowłose, roześmiane i lekko rozemocjonowane- Zakupy! Galeria la
Fayette! Louis Voitton, Zara, Sephora, Cartier… Na dole drogo, na górze taniej
i potem- widok Paryża z olbrzymiego tarasu! Ale czy to jest świat? O nie… To,
co teraz widzi jest zjawiskowym wyjątkiem. Ta starsza już śmiało mogłaby
pozować Renoirowi, bardziej pasuje do tamtej epoki, choć pewnie wtedy nie
mógłby oglądać jej nóg po szyję, nie założyłaby szpilek, a gorset ściskałby jej
wąska talię do nieprzytomności. Ale jakie to szczęście, że teraz modne są
krótkie spódnice kończące się pod biustem! Taki widok jest jednak niezwykle
rzadki. Świat dzisiaj, i ten widziany z kawiarni La Paix, i ten- zezem znad koszyka z kotami,
jest brzydki. Przeważnie to otłuszczeni obrzydliwymi fastfudami Anglicy i ich
ciapowate, otyłe dzieci, czarnoskórzy Bóg wie skąd, no i skośnoocy zalewający
Paryż, jak wielka, ruchliwa i
świergocąca w stu narzeczach fala. To jest świat? Anonimowy i denerwujący, ani
słowa nie wypowiadający w ludzkim języku- czyli po francusku? Bez kapeluszy,
laseczek z hebanu i kości słoniowej o główkach w kształcie dzikich zwierząt, w
dżinsach, legginsach, chińskich podkoszulkach, jakich nie założyłby żaden
Chińczyk i ogrodowych butach, jakich Francuz nie wzułby nawet do ogrodu, nawet
do warzywnika, nawet do obory, nawet nigdzie? To jest świat? To jest dzisiejszy swiat?
To jest świat?? No właśnie!...
OdpowiedzUsuńPS - "...ułożone w ying i yang dwa koty..." :))
Lew Nemejski
Nie ma już Paryża z tamtego stulecia. Dlaczego?To takie smutne...
UsuńNie ma ani Paryża, ani Londynu z tamtego stulecia. Dlaczego? Bo tygiel kulturowo-etniczny to raz, a tendencje do zakopywania tradycji dwa... I pęd do sławy i komercji... i w ogóle Stary Świat umiera.
OdpowiedzUsuńAle najgorsze jest to, że ten Nowy mi sie niespecjalnie podoba. Ludzie nie rozmawiają na poziomie wyższym jezyka, kultura wyższa umiera...
OdpowiedzUsuńAle ten Nowy Świat też umrze, Ewo, i to już niedługo. Za dużo patologii i hipokryzji. Zawali się.
OdpowiedzUsuńNo co Ty? A nasze dzieci?
OdpowiedzUsuńNie,nie, ludzie - część w każdym razie - przetrwają. Obłudne systemy padną na skutek... przeciĄżenia i oświecenia.
OdpowiedzUsuń