piątek, 8 czerwca 2012

Ostatnio wypsnięte z podświadomości... Part 1.


   Nie przypomina sobie takiej jesieni. Takiej jesieni nie pamięta nikt. Podobno taka była w 39-tym, ale nie ma tu tych, którzy mogą pamiętać. Cieszyn skąpany w łagodnym słońcu, pomału zmieniające kolory kasztany pod „Kauflandem” i grzejący sterane życiem i marnym alkoholem kości, miejscowi żule. Cieszyńska odmiana żula jest specyficzna. Spadek po nieodległej tak przeszłości. Przez lata PRL-u  wyhodowana na przygranicznej przyjaźni bratnich narodów armia mrówek, teraz bezrobotna i bez sensu i celu, który wyznaczał ich byt przez dziesiątki lat. Niegdyś rzutcy i zapobiegliwi, biznesmeni prawie, radośnie pobrzękujący butelkami, rozgadani, podnieceni i zawsze na rauszu, teraz marne cienie przeszłości o nalanych twarzach i przekrwionych oczkach, błagający o wózek z monetą. Sama chodziła kiedyś do cukierni na tamtym rynku. I jej zdarzało się kupić „bażanta” dla niego.  Teraz drażnią ją bardziej niż wtedy. Teraz nie przekraczają Olzy, siedzą nad brudną Bobrówką  wyjątkowo niską i wciąż zieloną. Nie dziwią się, choć rok temu nie było jednego pogodnego dnia, a rzeki wystąpiły ze spienionych brzegów niosąc konary drzew wyrwanych gdzieś za granicą. Zdziwienie jest pewnie funkcją zanikającą najszybciej. A może to nieistotne, kiedy chodzi o jedno? Przechodzi tędy codziennie, a więc nieskończoną ilość razy. Kasztany urosły i rozchorowały się na przedwczesną śmierć zimową. Już od sierpnia zaczynają obumierać wydając skarlałe owoce. Może jeszcze i ona nie jest taka stara? Może i ona przedwcześnie? Może dlatego ma zawsze ochotę splunąć pod nogi zataczającemu się pijaczkowi? A już szczególnie tej kobiecie balansującej pijackim slalomem na wysokich obcasach między autami. Ile ona ma lat? Czy czas biegnie tak samo dla nich obydwu? Ten sam –nieważne czy pijany i zaćpany, czy nie?
Stara kobieta rozmawia z kwiatkiem. Kwiatek jest niepozorny, doniczkowy i jeszcze nic nie odpowiedział. Nie jest wcale tajemniczy czy niezwykły. A jednak zmartwychwstał. Znalazła go  na śmietniku przed sklepem. Nie, jeszcze nie grzebie w śmieciach i nie zbiera starych szmat i złomu. Gardzi żebrzącymi i zapijaczonymi od zawsze, a ostatnio bardziej. Nie pije też nic prócz kieliszka wiśniówki, gdy przychodzi sąsiadka. Ale wtedy kątem oka zobaczyła dawno niewidzianą zużytą prezerwatywę wśród obierek ziemniaków i nie, bynajmniej jej to nie zgorszyło, raczej ucieszyło.
- Tak. Ludzie żyją, jedzą, kochają się. Jedzą ziemniaki. Jak ja kiedyś… Kiedy to minęło? Jak to jest, że nagle ciach i nie ma?
I wtedy go zobaczyła. Leżał na boku, jak powalone świeżo drzewo. Gdy uniosła doniczkę, miała wrażenie, że nic nie waży.
- Sukinkoty… Zawsze to samo. No tak. Nie podlewali go. Biedaku… Nikt cię dawno nie podlał, co? -pochyliła się nad jednorazową, czarną doniczką owiniętą w złoty papier.
- Kogo to obchodzi?
Taki był pierwszy ich dialog. Dialog, bo chociaż kwiatek nie mówił, ale przecież -rozmawiali.
Wyglądał, jakby go ktoś otrzymał w prezencie.
- Pewnie zamiast ciętego, co? No mam rację, prawda? Jeszcze masz wstążeczkę, biedaku…I co? Dzień, dobry, dzień dobry, wszystkiego najlepszego, cmok w rączkę, a potem rano, pa, pa i na śmietnik…Co? Może nie pasowałeś do wystroju? A może to teraz wstyd dostawać kwiaty w doniczkach? Sama kilka takich mód przeżyłam. Nie martw się malutki… Na przykład na goździki i rajstopy na ósmego marca. Kto to pamięta? No, na pewno nie ty, biedaku. Komu to przeszkadzało? Lubię goździki…No, ale ty na pewno nie jesteś goździk…Nie wiem, co jesteś. Pierwszy raz widzę coś podobnego. Takie zawinięte liście z drobnymi kolcami na brzegach? Czerwone drobne kwiatki…
Kwiatów prawie nie było, roślina, gdy umiera, najpierw rezygnuje z rozmnażania się, zrzuca swoje narządy rodne, przestaje kusić i pachnieć.
- Zupełnie jak kobieta? Zupełnie jak ja…
Kwiatek jakby się stulił. Wyglądał na zażenowanego. Płatki się skurczyły i pomarszczyły na brzegach.
- Jeszcze chwila, a stracisz kolor.
Brązowe otoczki na obrzeżach liści przemawiały do niej z niesłyszalnym jękiem. Pogładziła bezwiednie jedną z nich i na palcu został delikatny okruch. Strzepnęła go gestem, jak przy liczeniu banknotów i zajrzała pod listek.
       - No tak… Tak myślałam.
W jej życiu sprawdzały się tylko złe przeczucia. Zupełnie jak wtedy, gdy zauważyła, że po przyjściu z pracy ON bierze prysznic.
       - Zabiorę cię do domciu i wykapiemy się… Dobrze? Maleńki?
Wyglądało na to, że nie ma nic przeciwko. Ona już wiedziała, że kąpiel nie wystarczy. Pod liśćmi  i na łodygach bieliły się drobne kropki.
        - Zaraza. Atakuje po cichu. Wskakuje na osłabione. Najpierw eliminuje najsłabszych. Silni jeszcze mają szansę. Bronią się i niektórzy wygrywają. Bardzo silni nawet nie zauważą, że biała kropka się przyssała, a potem sama odpadła. Moc sama się broni. Wystarczy sama chęć. Ton nieznoszący sprzeciwu. Ładnie powiedziane… Co maleńki?
W kwiatku mocy nie było.
- Takie są niepisane i odwieczne prawa. Wieczne koło narodzin i śmierci, zaniku i odradzania. Cos zżera a potem samo jest zeżarte? Co maleńki?
Kiedy poczuła, że ją nadgryzło? No chyba wtedy właśnie. Podała mu, jak zwykle obiad, a on najpierw poszedł do łazienki i wrócił pachnący. Uśmiechnął się do zupy i zjadł z zadowoleniem.
- Nie była za słona, za gorąca, nie szukał maggi, by ją doprawić. Nie oglądał łyżki pod światło… Zjadł, wstał, podsunął krzesło pod stół i wyszedł do kumpla obejrzeć boks.
Wiedziała, gdzie idzie, bo żona kumpla była jej najlepszą koleżanką.
- I wtedy naprawdę oglądał boks… Wtedy i jeszcze kilkanaście razy…
Ale ona już wiedziała, że zbliża się nieuchronne. Jakby rozpoczął się niewidzialny i powolny proces rozkładu.
- I nie można nic poradzić… Wiesz malutki? Nic nie można już zrobić. Zaczęło się i nie można zawrócić. Zatrzymać. Wymazać i zetrzeć. Zdezynfekować, posmarować maścią, wyleczyć i patrzeć, jak się podnosi.
Kwiatek wiedział to już dawno. Teraz już tylko czekał na nieuniknione. Nawet nie czekał- już był po drugiej stronie. Teraz jego życie było pochłaniane przez inne. Takie, które właśnie zobaczyło swoją szansę i nie miało zamiaru odpuścić.
       - Biały nalot. Zaraza.