Rozmowa z ogonem. Ryż z warzywami z patelni.
Gotowała to danie, bo akurat miało być szybko. Pies machał tym swoim kikutem, czy raczej kręcił .
- Kręcił zamaszyście… Nie to niemożliwe. Za krótki kikut.
Ale tak to wyglądało- zamaszyście.
- Odebrali ci środki wyrazu, co? Jak to jest, kiedy nie możesz wyrazić siebie? Kręcisz i kręcisz, a tu zero reakcji? Wyrazić siebie… W twoim psim przypadku-sznaucera średniego długowłosego czarnego? Skumulowana w kilku kilogramach kudłata energia stu słońc? Jak to jest, co?
Pies patrzył na nią intensywnie, bardzo się starał zrozumieć… Wyrażał wyraźnie- był głodny.
- To ta pora już jest… co?
- Tak, tak, tak, owszem…- przemawiał do niej odcięty ogon.
- Co tam masz? Pokaż, pokaż chociaż! Daj przynajmniej powąchać, no… Niuchnę sobie tylko, króciutko.
- Gorące jest, musisz poczekać…
Ogon nie rozumiał.
- Odkręcisz sobie i odpadnie…
- Nie odpadnie, nie ma mowy. Będę kręcił w drugą stronę, spoko, spoko…
Musiała rozmawiać z ogonem, bo jej pies nie miał wielce mówiących psich oczu.
- Gdzie ty masz oczy, co?
- Gdzieś tam są, gdzieś tam są. Pod.
Ogonek był bardzo rozmowny, szczególnie kiedy był wyrazicielem całej głodnej reszty. Przysmażyła jakiś stary, lekko zazieleniony i mocno przetłuszczony boczek z maleńkimi kawałkami marchewki i ścinkami wędliny.
- Specjalnie dla ciebie, psi synu. Only for you.
Ogon, o dziwo, znał angielski.
- To dla mnie, to dla mnie? Jak fajnie, bosko pachnie! Na pewno dla mnie? Nie wkręcasz mnie?
- Dla ciebie. Dla piesiurka… Marchewka w mikrocząsteczkach… Żebyś skubańcu nie powyciągał.
- Ja? To nie ja! W życiu nie wyciągałem żadnej marchewki…
- Ty, ty… Już ja cię znam…
- Nie ja, naprawdę, nie ja.
- Nie udawaj i nie oszukuj.
- Ja? Nigdy… A co to marchewka? Takie to dziwne, bez smaku? Pachnie bez sensu? No dobra… Może… To króliki jedzą, nie psy… A już na pewno nie rasowe. Pół rasowe? Prawie rasowe?
Dolała na patelnię trochę wody, zasypała ryżem i przykryła pokrywką, by ryż napęczniał. Jej pies uwielbiał ryż- smaki dzieciństwa- na farmie karmili je przeważnie ryżem na wędzonce. Dziewięć sztuk takich samych czarnych kulek energii z małymi brudkami umazanymi w tłuszczu , z owsikami ryżu na mordach. Kiedy go wzięła, miał takie zasuszone sprzed kilku dni na pysku.
Teraz, na drugiej patelni przygotowywała obiad dla męża. Małe kawałki piersi z kurczaka przysmażyła krótko i dodała warzywa. Krótką zieloną fasolkę, marchewkę w słupkach, cebulę i seler pokrojone w krążki zalała pokrojonymi pomidorami z puszki i odczekała, aż odparuje, potem dolała wody, przyprawiła solą, papryką i carry, zasypała ryżem i przykryła, aby doszło.
- Teraz pójdziemy na spacer.
To także- ogon i reszta - rozumieli dokładnie.
- Może być spacer. Spacer! Spacer! To nawet lepsze od jedzenia. Teraz? Teraz? Już? Teraz?
- Teraz. Teraz. Żarcie i tak musi ostygnąć.
W parku spotkała sąsiadkę z cooker spanielką i zagadały się trochę. Psy nawiązały trudny romans. Wrócili do domu po godzinie. Mąż zdążył wrócić z pracy, odsapnąć i poczęstować się obiadem. Właśnie kończył skrobanie i wylizywanie patelni. Patelni… Nie tej, co trzeba…
Patrzyła bezradnie na psa i jego zakręcony ogon.
- Głodny piesek? A wyciągniesz sobie marchewkę? I fasolkę szparagową?
Ach ten mąż...zjadł pieskowi obiad :) Ja również rozmawiam z moim kotkiem i ona jest równie rozmowna gdy wie że szykuję dla niej obiadek :)
OdpowiedzUsuńMój mówi przeważnie przez ogon, którego nie ma. Ma trudne życie, bo mam też starszą kotkę. I wiadomo, kto rządzi...
OdpowiedzUsuńTak to prawda, koty przeważnie rządzą w domach! Uwielbiam opowiadania w których występują zwierzaki.
OdpowiedzUsuńŻałuję, że sam nie wpadłem na pomysł cyklu opowiadań "kulinarnych"!!
OdpowiedzUsuń