sobota, 19 marca 2011

Demony. Następne z opowieści kulinarnych- pierwszy fragment


DEMONY. CIASTECZKA ORZECHOWE.


Miedziany czajnik odbijał światło świeczki. Drobny punkcik chwiał się
 i podskakiwał, chwilami niemal zanikając. Nim wzięła go do rąk, dotknęła jaśniejszego, prawie pomarańczowego miejsca. Znikało pod dotykiem. Gdzieś na dnie jej mózgu stworzyły się, z zapomnienia, cieplejsze miejsca i dawno wyśpiewane melodie. Mały wesoły ognik tkwił na powierzchni i podrygiwał w rytm oddechu dawnego kochanka. Z zakręconego nagle płomienia oderwała się prawie niewidoczna smużka sadzy i umazała jej czubek nosa. Zabolało.
-          Zgłupiałeś?
Potarła nozdrza z wyrzutem. Pośliniła wnętrze dłoni i przytknęła do nosa.
-          Zrób wreszcie tej herbaty...
Posłusznie nasypała na spód czajnika grubych, lekko zielonkawych liści.
-          Dlaczego to zrobiłeś?
-          Żebyś się wreszcie ocknęła.
Wnętrze dzbanka pokrywał stuletni nalot ceremonii. Wrzątek obejmował kolejne warstwy. Ustawiła lekki płomień pod azbestową podkładką. Kupiła ten czajniczek w maleńkim sklepiku w hinduskiej dzielnicy Londynu. Tylko tam rozumiała, co do niej mówią.
-          Okiej, okiej- powtarzał mały, zasuszony staruszek uśmiechając się od jednego wykolczykowanego ucha do drugiego, jakby od tego zależał los całej jego rodziny.
 Od szczerości uśmiechu. Udawało się- uśmiech był krystalicznie szczery, odwrotnie od jego zażółconych zębów. W sklepiku unosił się zapach imbirowego kadzidła i zatęchłych mebli. Nie można było przejść, na zakrętach trzeba było ustawiać się bokiem, a i to groziło strąceniem- porcelanowej tancereczki, jajka „faberge”, szklanych kul z perłowym śniegiem nad chatkami Baby Jagi, filiżanek, spodeczków, fajek wodnych, hebanowych masek, gipsowych posążków Buddy, „nowoczesnych” lamp z bulgocącymi w zwolnionym tempie oleistymi cieczami i laserowymi włosami. Czajniczek stał sobie smutny pomiędzy porcelanowym fircykiem machającym w rytm niesłyszalnego kontredansa czarnym bucikiem ze złotą klamerką i czerwoną kokardką, a słoniem z porcelany, z nienagannie uniesioną trąbą. Na każdej, nawet najmniejszej rzeczy wisiała przypięta lub przyklejona zwykłą metkownicą cena. Czasem cena przysłaniała cały „towar”. Jak w przypadku niezwykłej, maleńkiej szklanej kulki, która w środku miała jeszcze jedną, tylko mniejszą, szklaną kulkę.
-          One pound?- podniosła do góry kuleczkę, by choć trochę zobaczyć pod ceną wnętrze.
-          Okiej, okiej- nieodmiennie zatrajkotał staruszek i znów obdarzył ją rozbrajającym uśmiechem.
Od razu przytupał, odebrał od niej kulkę i zaczął pakować do maluśkiej torebeczki z maluśkimi wstążeczkami. Pokazała jeszcze, w niemym geście, czajniczek.
-          Okiej ,okiej, fantastic, very good, very…- sprzedawca uznał, że jest to warte dodatkowego uśmiechu i kilku słów.
Cóż, posrebrzane cacko kosztowało całe pięć funtów. Warstwa srebra musiała być wyjątkowo cienka, ale jej przecież nie na tym zależało. To właśnie ten miedziany poblask ją urzekał. Nie zawiodła się. Ciągle, gdy nalewała herbatę, migotliwy ognik uśmiechał się do niej łobuzersko. Całkiem, jak tamten hinduski sklepikarz. Teraz też próbował ja uwieść na sześć funtów. I dziś też nie miała ochoty się opierać. Z tej dziwnej wymiany miłych uśmiechów wyrwał ją jego głos.
-          Co tam tak długo robisz?- głos był zniecierpliwiony i znudzony zarazem, jak na jej nastrój –dwa tony za wysoki.
-           Jeszcze 10 minut.- wychynęła zza drzwi i wymusiła z siebie uśmiech.
Nie dałaby za niego nawet jednego centa
-          Chodź tu wreszcie.- odsunął się nieco na kanapie i zachęcająco położył otwartą dłoń na pledzie.

3 komentarze: