Lekcja tańca.Salsa.
― No to zaczynamy. Tak?
Muskuł na prawym ramieniu drgnął mu leciutko podnosząc
staroświecką aksamitną kamizelkę regulowana z tyłu na srebrną klamerkę. Pan
Arkadiusz prócz spodni od tegoż garnituru, nie miał zapewne na sobie nic
więcej. No, może majtki… Bokserki? Slipki? No… Skarpetki? Nie miałam okazji
sprawdzić.
― No… Pani
Ewo!
Rozwarł szeroko ramiona. Tak szeroko, że otworzył się przede
mną ocean. Pan Arkadiusz był wydepilowany w całości. W całości? Cóż… Nie będę
sprawdzać. Poczułam mocny zapach męskiego dezodorantu o delikatnej nucie ogórka
i lemonki. Może być.
― Dobrze…―Arkadiusz
stanął przede mną w pozycji wyjściowej ― Mamy do dyspozycji dwie nogi―
popatrzył mi w oczy głęboko i filuternie.
Nie zaprzeczyłam. Nie zaprzeczyłam, choć pewności nie
miałam. Jeśli nawet miałam dwie nogi, to niebezpiecznie ugięte.
― Trzeba
tylko je teraz zidentyfikować!― uderzył energicznie w lewe udo prawą dłonią, a
ja poczułam dziwny żal. Prawdopodobnie chciałam, żeby to była moja dłoń.
―Lewa!― znów uśmiechnął się
filuternie.
Klepnął lewą dłonią w swe napięte prawe udo.
― Prawa!
Czułam, że ślina napływa mi do ust.
― Zgadza
się? ―spytał.
Skinęłam tylko głową, choć znów pewności nie miałam.
Musiałabym to przemyśleć albo wyjść z oszołomienia. Jeśli ta ręka jest lewa-to
prawa jest ta druga, jego prawe muskularne udo wypada pod prawą ręką… Czy jakoś
tak.
― Proszę
stanąć tutaj. Tak…
Dotknął mnie! Dotknął! Gołą ręką! Przesunął w swoje prawo i
omiótł wzrokiem w skupieniu.
No tak… wszystko we mnie opadło. Nagle poczułam, że mam dwa
razy tyle lat ile mam i trzy razy tyle kilogramów umiejscowionych nie tam,
gdzie trzeba. Otaksował mnie sobie spokojnie, ale jego mina nie wyrażała
absolutnie nic. Absolutne nic.
―Pani Ewo! W
miejscu… Zaczynamy spokojnie…
Łatwo powiedzieć… Wyprostowałam się na tyle, by ogarnąć
buty.
― Raz, dwa…
Buty miałam bardzo niewygodne, kobiece, znaczy się… Już
bolał mnie duży palec.
― No… Widzę
nawyki z hip hopu.
Z czego? To nazwa dania kuchni chińskiej? Cha, cha…Taki
taniec z kółkiem na biodrach? Ach, ach? Hop, hop, hip hop?
― Akcent na
górę? Pani Ewo! To salsa ma być. Taniec latynoamarykański. W podłogę. Tak? W
podłogę! Nie do góry! Tak? W podłogę!
Wykonał dziwny ruch stopą. Jakby wciskał coś w podłoże. To
było dziwne, no ale czemu nie? Postarałam się.
― Pani Ewo!
― nuta zawodu w jego głosie zraniła mnie głęboko― Pani Ewuniu… Objął mnie w
pasie- to znaczy tam mniej więcej, gdzie kobiety mają wcięcie. Kibić, znaczy
się.
― Nie wcieramy, nie wcieramy.
Tylko wciskamy mięciutko. Tak?
Powtórzył magiczną sztuczkę raz prawą, raz lewa nogą. Lewą?
W każdym razie obydwoma. Raz za razem po sobie. Cały czas ujmował mnie obiema
dłońmi w pasie. Matko Boska!
― Akcent na
dole! Tak?
Skupiłam się mocno, zebrałam w sobie i powtórzyłam. Jeśli
teraz, natychmiast! nie dostanę jakiejś pochwały…
― Właśnie
tak! O tak! O to chodzi!
Powtórzyłam ruch jeszcze dwa razy i dwa razy szybciej.
― Teraz
proszę się wyprostować!
Łatwo powiedzieć… Stracę kontakt z butami.
― Proszę mi
popatrzeć w oczy.
Łatwo powiedzieć… Stracę kontakt z rzeczywistością.
― Już już,
szybciutko!
Arkadiusz miał wodniste, niebieskoszare oczy okolone blond
brwiami. Był prawie łysy, co przyjmował z godnością, a może nawet dumą. Poza
nutą ogórka z limonką okalał go zapach testosteronu. Może i testosteron jest
bezwonny, ale go okalał.
―Za szybko.
Pani Ewo! Dobrze… Teraz włączymy muzykę.
A te anielskie pienia w mojej głowie? To nie była muzyka?
Pan Arkadiusz pobiegł w miękkim podskoku ku sprzętowi grającemu na parkiecie
pod oknem. Nie miał skarpetek-miękkie świecące półbuty z noskami… Odetchnęłam głęboko. Dziwnie duszno
tu było. Otwierają tu w ogóle jakieś okna? Szukając wzrokiem okna zobaczyłam
wyraźnie odznaczający się pod delikatnym materiałem spodni umięśniony pośladek
Arkadiusza w przysiadzie przy boomboksie. Bez skarpet? Nie miałam czasu
ochłonąć. Już stał naprzeciwko uśmiechając się zachęcająco.
― Teraz
spróbujemy razem. Tak?
Ujął moją prawą dłoń w swojej lewej. Czy jakoś tak… Zdaje
się…
― Raz, dwa.
I miękko. Mięciutko w podłogę. Tak? Tak! Właśnie, właśnie. Teraz obrót.
Słuchamy muzyki, słuchamy!
Powtórzyłam niepewnie kilka kroków, potem Arkadiusz mocniej
uchwycił mnie w pasie i za dłoń. Popatrzyłam mu gdzieś głęboko w wodnistą
głębię i stało się!
Rytm nagle zawirował, gdzieś zatańczył gwałtownie w samym środku
mnie całej, odbił się stamtąd, przesunął aż po końcówki palców i rozpętał na
dobre. Wyprostowałam się raptownie, a każdy mięsień odpowiedział w rytmie.
Wszystko odpowiedziało w rytmie, każda fałdka, każda kosteczka i krew w
tętnicach.
―Salsa!
Usłyszałam, jak przez różową mgłę dziki krzyk Arkadiusza,
ale to już nie on prowadził mnie w tańcu.
Salsa pomidorowa Pico
de Gallo
W dosłownym tłumaczeniu z języka hiszpańskiego oznacza dziób
koguta... Jest to dodatek do wszystkiego, którego głównymi składnikami są:
posiekany pomidor, cebula i najważniejsze: papryczki chilli (najczęściej
jalapeno lub serrano). Do tej salsy dodawane są również inne aromatyczne
przyprawy, takie jak świeża posiekana kolendra, czy sok z limonki, przez co
salsa jest wyjątkowo świeża i aromatyczna.
Składniki:
3 - 4 posiekane na kwadraty pomidory
pół posiekanej białej cebuli
pół drobno posiekanej papryczki chilli (serrano lub
jalapeno)
garść posiekanej kolendry
ząbek czosnku - drobno posiekany
2 łyżki świeżego soku z limonki
sól i pieprz do smaku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz