poniedziałek, 5 stycznia 2015

W Nowym Roku.



Lekcja tańca.Salsa.

― No to zaczynamy. Tak?
Muskuł na prawym ramieniu drgnął mu leciutko podnosząc staroświecką aksamitną kamizelkę regulowana z tyłu na srebrną klamerkę. Pan Arkadiusz prócz spodni od tegoż garnituru, nie miał zapewne na sobie nic więcej. No, może majtki… Bokserki? Slipki? No… Skarpetki? Nie miałam okazji sprawdzić.
            ― No… Pani Ewo!
Rozwarł szeroko ramiona. Tak szeroko, że otworzył się przede mną ocean. Pan Arkadiusz był wydepilowany w całości. W całości? Cóż… Nie będę sprawdzać. Poczułam mocny zapach męskiego dezodorantu o delikatnej nucie ogórka i lemonki. Może być.
            ― Dobrze…―Arkadiusz stanął przede mną w pozycji wyjściowej ― Mamy do dyspozycji dwie nogi― popatrzył mi w oczy głęboko i filuternie.
Nie zaprzeczyłam. Nie zaprzeczyłam, choć pewności nie miałam. Jeśli nawet miałam dwie nogi, to niebezpiecznie ugięte.
            ― Trzeba tylko je teraz zidentyfikować!― uderzył energicznie w lewe udo prawą dłonią, a ja poczułam dziwny żal. Prawdopodobnie chciałam, żeby to była moja dłoń.
―Lewa!― znów uśmiechnął się filuternie.
Klepnął lewą dłonią w swe napięte prawe udo.
― Prawa!
Czułam, że ślina napływa mi do ust.
            ― Zgadza się? ―spytał.
Skinęłam tylko głową, choć znów pewności nie miałam. Musiałabym to przemyśleć albo wyjść z oszołomienia. Jeśli ta ręka jest lewa-to prawa jest ta druga, jego prawe muskularne udo wypada pod prawą ręką… Czy jakoś tak.
            ― Proszę stanąć tutaj. Tak…
Dotknął mnie! Dotknął! Gołą ręką! Przesunął w swoje prawo i omiótł wzrokiem w skupieniu.
No tak… wszystko we mnie opadło. Nagle poczułam, że mam dwa razy tyle lat ile mam i trzy razy tyle kilogramów umiejscowionych nie tam, gdzie trzeba. Otaksował mnie sobie spokojnie, ale jego mina nie wyrażała absolutnie nic. Absolutne nic.
            ―Pani Ewo! W miejscu… Zaczynamy spokojnie…
Łatwo powiedzieć… Wyprostowałam się na tyle, by ogarnąć buty.
            ― Raz, dwa…
Buty miałam bardzo niewygodne, kobiece, znaczy się… Już bolał mnie duży palec.
            ― No… Widzę nawyki z hip hopu.
Z czego? To nazwa dania kuchni chińskiej? Cha, cha…Taki taniec z kółkiem na biodrach? Ach, ach? Hop, hop, hip hop?
            ― Akcent na górę? Pani Ewo! To salsa ma być. Taniec latynoamarykański. W podłogę. Tak? W podłogę! Nie do góry! Tak? W podłogę!
Wykonał dziwny ruch stopą. Jakby wciskał coś w podłoże. To było dziwne, no ale czemu nie? Postarałam się.
            ― Pani Ewo! ― nuta zawodu w jego głosie zraniła mnie głęboko― Pani Ewuniu… Objął mnie w pasie- to znaczy tam mniej więcej, gdzie kobiety mają wcięcie. Kibić, znaczy się.
― Nie wcieramy, nie wcieramy. Tylko wciskamy mięciutko. Tak?
Powtórzył magiczną sztuczkę raz prawą, raz lewa nogą. Lewą? W każdym razie obydwoma. Raz za razem po sobie. Cały czas ujmował mnie obiema dłońmi w pasie. Matko Boska!
            ― Akcent na dole! Tak?
Skupiłam się mocno, zebrałam w sobie i powtórzyłam. Jeśli teraz, natychmiast! nie dostanę jakiejś pochwały…
            ― Właśnie tak! O tak! O to chodzi!
Powtórzyłam ruch jeszcze dwa razy i dwa razy szybciej.
            ― Teraz proszę się wyprostować!
Łatwo powiedzieć… Stracę kontakt z butami.
            ― Proszę mi popatrzeć w oczy.
Łatwo powiedzieć… Stracę kontakt z rzeczywistością.
            ― Już już, szybciutko!
Arkadiusz miał wodniste, niebieskoszare oczy okolone blond brwiami. Był prawie łysy, co przyjmował z godnością, a może nawet dumą. Poza nutą ogórka z limonką okalał go zapach testosteronu. Może i testosteron jest bezwonny, ale go okalał.
            ―Za szybko. Pani Ewo! Dobrze… Teraz włączymy muzykę.
A te anielskie pienia w mojej głowie? To nie była muzyka? Pan Arkadiusz pobiegł w miękkim podskoku ku sprzętowi grającemu na parkiecie pod oknem. Nie miał skarpetek-miękkie świecące półbuty z  noskami… Odetchnęłam głęboko. Dziwnie duszno tu było. Otwierają tu w ogóle jakieś okna? Szukając wzrokiem okna zobaczyłam wyraźnie odznaczający się pod delikatnym materiałem spodni umięśniony pośladek Arkadiusza w przysiadzie przy boomboksie. Bez skarpet? Nie miałam czasu ochłonąć. Już stał naprzeciwko uśmiechając się zachęcająco.
            ― Teraz spróbujemy razem. Tak?
Ujął moją prawą dłoń w swojej lewej. Czy jakoś tak… Zdaje się…
            ― Raz, dwa. I miękko. Mięciutko w podłogę. Tak? Tak! Właśnie, właśnie. Teraz obrót. Słuchamy muzyki, słuchamy!
Powtórzyłam niepewnie kilka kroków, potem Arkadiusz mocniej uchwycił mnie w pasie i za dłoń. Popatrzyłam mu gdzieś głęboko w wodnistą głębię i stało się!
Rytm nagle zawirował, gdzieś zatańczył gwałtownie w samym środku mnie całej, odbił się stamtąd, przesunął aż po końcówki palców i rozpętał na dobre. Wyprostowałam się raptownie, a każdy mięsień odpowiedział w rytmie. Wszystko odpowiedziało w rytmie, każda fałdka, każda kosteczka i krew w tętnicach.
            ―Salsa!
Usłyszałam, jak przez różową mgłę dziki krzyk Arkadiusza, ale to już nie on prowadził mnie w tańcu.

Salsa pomidorowa Pico de Gallo 

W dosłownym tłumaczeniu z języka hiszpańskiego oznacza dziób koguta... Jest to dodatek do wszystkiego, którego głównymi składnikami są: posiekany pomidor, cebula i najważniejsze: papryczki chilli (najczęściej jalapeno lub serrano). Do tej salsy dodawane są również inne aromatyczne przyprawy, takie jak świeża posiekana kolendra, czy sok z limonki, przez co salsa jest wyjątkowo świeża i aromatyczna.
Składniki:
3 - 4 posiekane na kwadraty pomidory
pół posiekanej białej cebuli
pół drobno posiekanej papryczki chilli (serrano lub jalapeno)
garść posiekanej kolendry
ząbek czosnku - drobno posiekany
2 łyżki świeżego soku z limonki
sól i pieprz do smaku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz