czwartek, 29 marca 2012

cd.


Na studiach Ewa i Monika wykorzystywały każdą okazję, żeby się zabawić. Były dość reprezentacyjne, więc często zwykli kumple umawiali się z nimi uznając, że będzie po prostu przyjemnie. Był nawet jeden taki, który zamiast swojej dziewczyny na bale uczelniane zabierał Monikę, bo była ładniejsza i umiała otworzyć usta nie tylko do jedzenia i szeroko rozumianych uciech cielesnych.        
            Pewnego razu zostały zaproszone na wykwintny raut, jako towarzyszące dwóm niedoszłym prawnikom. Generalnie nie było tam młodzieży. Balowały władze miasta i urzędnicy oraz przedstawiciele Izby Rzemieślniczej. Chodziło, jak zwykle o to, kto, gdzie i z kim, będzie oskubywał kasę miejską. Zaproszono kilku studentów, by móc zaznaczyć w prasie udział młodzieży. Wybrano starannie panów z prawa, którzy nawet na egzaminy zawsze chodzili w garniturach i prawdopodobnie potrafili posługiwać się widelcami. Do tego dokoptowano kilku z politechniki, na drodze łapanki pod hasłem: „Który ma garnitur i jest głodny?” Okazało się, że warunek drugi spełniają wszyscy, ale tylko dwóch pierwszy, w tym właśnie Jarek Godlewski. Starannie wybrano hotel – jedyny nowoczesny
w mieście – i faktycznie dziewczynom imponował zachodni szyk hotelu „Wrocław". Gdy Ewka była siksą, by choć trochę zasmakować w luksusach, chodziła tam do fryzjera, który miał salonik przy recepcji. Mogła obserwować gości i ich dziwki. Wystrój więc był elegancki, ale, jak zaraz ze smutkiem zauważył Jarek, jedzenie jak wszędzie – peerelowskie: ozorek w czymśtam, kawior, śledziki, przesolony łosoś i ruski szampan. Ani Monika ani Ewka nie myślały jednak o jedzeniu...
            Posadzono ich grupami mieszając z oficjelami, pewnie po to, aby było zabawniej. I było. Koledzy z prawa brylowali, uśmiechali się i dyskutowali grzecznie. Ewa od razy zauważyła Jarka, bo niestety od razy było widać, że to student i to nie z prawa. Miał znoszoną marynarkę i źle dobrany krawat, poza tym był skwaszony, ciągle coś z niesmakiem przeżuwał i nic nie mówił.
– Nie mówi, bo je, czy je, by nie mówić...
– Pewnie nawet nie ma takich dylematów i mógłby mówić podczas jedzenia.-powiedziała cicho do Moniki, by zaintrygowanie pokryć złośliwością.
Monika kokieteryjnie zachichotała patrząc na Jarka, co sprawiło, że uwięzła mu w krtani kanapka z łososiem. Natomiast śmiech Moniki wprawił w zachwyt Darka – prokuratora OMC. Ewa nadal nie mogła oprzeć się obserwowaniu Jarka, ale gdy przez kolejnych dziesięć minut nadal tylko żarł, jakby nic na nim dokoła nie robiło wrażenia – uznała, że jest nudny i przestał dla niej istnieć.
Dokoła siedziały panie w koafiurach i jak z zazdrością zauważyły- pachnące prawdziwymi perfumami, ale jak to poetycko określiła Ewa – mające tyle mózgu co jej wersalka. Panowie rozważali ważne dla kraju kwestie, nie zaniedbując i tych ogólnoglobalnych. Czasem któryś łysy strzelił pieprznym dowcipem. Rozmowa toczyła się gładko, aż wreszcie nie wiedząc jakimi torami, zeszła na kwestie urbanistyczne, a potem zaczęto zastanawiać się nad problemem cmentarzy. Że zajmują za dużo miejsca, że to poważny problem komunikacyjny i kanalizacyjny itd. Wtedy do dyskusji nagle włączyła się ondulowana podstarzała piękność w tiulach. Stwierdziła, iż ona, moi państwo, chciałaby być skremowana.
– To jest, moi państwo, o wiele bardziej higieniczne i estetyczne..– rzekła.
– I pewnie... zburzono by mi fryzurę – Monika wyszeptała do kumpla komicznie naśladując damulkę i podnosząc gestem dłoni swój podbródek do góry.
– Są ludzie, którzy nawet „dupa” wymawiają przez „ę” – mniej komicznie skomentowała Ewa.
– A tak w ogóle, to właściwie chciałabym, aby moje prochy zostały gdzieś rozrzucone na jakiejś cichej polanie... By moje pierwiastki mogły powrócić do ziemi i na nowo rozpocząć koło życia. Nie należy niczego odbierać naturze – zakończyła swoją kwestię i czekała na powszechny aplauz.
Już nawet rozległ się lekki szmer uznania. Jej partner ujął jej dłoń do cmoknięcia, gdy nagle, całkiem śmiało i wyraźnie, odezwał się Jarek :
– Uważam, że z tego punktu widzenia, to najlepiej by było, gdyby coś panią po prostu zeżarło... – powiedział trzymając w górze jak profesorski wskaźnik, widelec ze świeżo nabitą konserwowaną pieczarką .
Gdy do Ewy dotarły jego słowa, właśnie piła szampana z szerokiego kieliszka, a ponieważ zamierzała się wstawić na koszt państwa, brała do ust spore hausty. Jak spore, mogli się rychło zorientować wszyscy, bowiem parsknęła zawartością na siebie, kolegę w nienagannym gajerze i sałatkę jarzynową. Długo dusił ją dziki śmiech, więc w końcu kolega odprowadził ją do toalety. Monika także dotarła tam za nią.
            – Ja cięż przepraszam ... Ten facet jest fantastyczny ! – piały z zachwytu zgodnym chórem.
– Ani mi się waż do niego zbliżyć! Ani chichotać w ten sposób... no wiesz jaki... On jest mój, rozumiesz ? – Ewa mówiła całkiem poważnie i Monika wiedziała, że to nie żarty.
Okazało się, że nie była zmuszona szczególnie się starać. To on pierwszy do niej podszedł oferując pomoc w wyczyszczeniu sukienki. Widać już się najadł i rozważać począł inne kwestie, związane z innym rodzajem potrzeb.
        Czuję się trochę winny za to co się stało, to taki stary góralski dowcip...Nie przypuszczałem, że może takie skutki...Góralski i naprawdę stary... – powiedział.
Ewa nie reagowała, trochę jej przemknęło, że może zaśmiała się jak idiotka, ale ogólnie była jakaś taka oszołomiona i nie stać jej było na celną ripostę.
– Nazywam się Jarek Godlewski – podał jej rękę i o dziwo schylił się,
 by pocałować jej łapkę.
Ewa była ugotowana.

1 komentarz:

  1. Miłość nie patrzy na dekoracje i na spektakle jakie w nich się odbywają, chociaż ten peerelowski smaczek, jakoś tak nostalgią owiany ma swój niewątpliwy urok. ;)
    Opowiadanie zabawne, wzruszające i tyle cennych obserwacji życia zawiera. Ukłony. :)))

    OdpowiedzUsuń