poniedziałek, 16 stycznia 2012

"Znaki" cd.


Robili "gości", "klientów" czy jak też czasami mówili "cwelów" na różne sposoby. Tak jak Ewę- na "chama"- czyli w najprostszy sposób - podjeżdżali na desce lub po prostu podbiegali pod drzwi sklepu i zanim kobieta schowała cokolwiek do torby- wyrywali na dużym biegu i w nogi, albo "na nóż"- przecinając od tyłu paski torebek lub saszetek. Ewa została zrobiona „na nóż” i nawet nie zdążyła krzyknąć. Od razu pomyślała, że dobrze, że jej nie skaleczyli. Mogła mieć teraz podcięte ścięgna przy łokciu.
-         I czym sięgałabym po piwo?
Jakoś nawet nie bardzo się zdenerwowała, przyjęła to nieomal, jak Anglik:
-         „It’s happend”- mówiła sobie.
Może tylko żałowała torebki, ale też bardziej tego, że ją zniszczyli, niż że ukradli…
-         Taka ładna była…
Zaczęła jednak obserwować Małą, bo skojarzyła ją ze spotkania przed hipermarketem i z chłystkami na rolkach. Policjanci przyjęli zgłoszenie, ale skończyło się na:
-         „Zrobimy, co w naszej mocy”.
A ona nie bardzo wierzyła w ich dużą moc. Dowiedziała się jednak sporo o braciach Małej i o „technikach sprawczych”.
Osobno opracowanym numerem, przeznaczonym na restauracje i bary- było robienie "w balona". Początkowo, gdy Ewa usłyszała tę nazwę, myślała, że chodzi o coś w rodzaju slangowego nazywania nabijania w butelkę, czy jakoś tak, ale okazało się, że to nie żadna metafora. Numer przeznaczony był dla "smarów”, czyli najmłodszych i faktycznie podstawowym rekwizytem był balon. Najlepiej nadawał się taki z Mc. Donalda, na patyku, nieprzezroczysty. Gówniarz wchodził z tym balonem do restauracji zawsze za kimś, by nie pomyślano, że jest sam, lustrował szybko lokal i wybierał stolik, przy którym siedziały kobiety. Było prawie pewne, że któraś powiesiła torebkę na poręczy lub położyła ją na krześle obok. Najlepiej było wybrać moment, gdy piły kawę i właśnie unosiły filiżanki do ust. Inne napoje nie dawały takiego spektakularnego efektu. Potem już było naprawdę wesoło. Sprytnie przebity balon pękał z hukiem, kobieta wylewała na siebie zawartość filiżanki, koleżanka umierała ze śmiechu, a mały zgarniał torebkę i dawał nura do drzwi. Nikt nie pamiętał twarzy, a reakcje okradzionych kobiet wyglądały na totalną histerię. Próbując opanować się za wszelką cenę, by wezwać pomoc, jeszcze mocniej parskały śmiechem, a zdezorientowana obsługa nie bardzo wiedziała, czy coś wybuchło, czy ktoś powiedział dowcip, czy właśnie akurat dwie panie, w tym jedna upaprana kawą, nie dostały aby kompletnego bzika. Oczywiście ten sposób miał swoje wady. Chociażby taką, że po paru takich przypadkach w jednej okolicy, obsługa reagowała wyjątkowo nerwowo na balony i zwierzęco czujnym wzrokiem śledziła "wypuszczanych na akcję". Poza tym niezbicie cała grupa się przekonała, że baby nie noszą za dużo kasy przy sobie. Bardziej liczyli na karty. Wtedy mieli zakupy "do limitu". Facetów zdecydowanie prościej robiło się "na pijaczka". Najstarszy brat Małej był niewątpliwie bystry i znał się, przynajmniej w pewnym zakresie, na współczesnej psychologii.
Sposób "w balona" tak Ewę zachwycił, że postanowiła sprawdzić, czy można mu się oprzeć. Nie można.
          Żebyś była nie wiem jak przygotowana i opanowana, dokładnie wiedziała, co się stanie- zawsze wylejesz na siebie to, co trzymasz w dłoni. To pewne...- klarowała kiedyś przyjaciółce w kawiarni.
          Eeee... Co ty...
          Nie wierzysz?
          No... Chyba nie...
          Na bank! Mówię ci...
          Eeee... Czy ja wiem?...
          A o co bijesz?- podsycała Ewa, już teraz naprawdę żądna krwi.
Wyciągnęła zadziornie rękę do zakładu. Aśka skrzywiła prawą stronę twarzy i popatrzyła na nią przeciągle.
          No, co? O winko... Czerwone...
Trwał od pokoleń konflikt między nimi o kolor wina. Aśka lubiła białe, Ewka czerwone. Na nic zdały się naukowo udowodnione zalety czerwonego, od redukcji cholesterolu po przedłużanie życia i orgazmu. Aśka była niezmiennie głucha na niezbite argumenty i ciągnęła wyłącznie białe. Dlatego Ewka musiała mieć w barku butelkę niechcianego- białego.
Teraz wiedziała, że ją rozsierdzi i Aśka ruszy do galopu. Nie myliła się.
          Białego...- zasyczała przeciągle przez zęby.
          Bijesz?- Ewka już była w ogródku.
          Mam ją...- myślała- Butelkę czerwonego, wytrawnego, markowego. W wysmukłej, zielonej, oszronionej butelce.
W marzeniach nawet słyszała charakterystyczny, ciepły odgłos strumienia spływającego do kieliszka.
          Dobra! Ale jak to sprawdzimy? - Aśka miała teraz sprytną minę.
          Witamy się z gąską... - pomyślała Ewka, a powiedziała:- To proste. Potrzebny nam balon.
          A skąd weźmiemy balon?- Aśka udawała niewiniątko, ale już gdzieś świtało w jej głowie to nieprzyjemne podejrzenie.
Zrobiła skonfundowaną minę i Ewka już wiedziała, że ona wie. Przytaknęła jej unosząc brwi i kiwając zawzięcie głową.
          O nie! Nawet o tym nie myśl...!
          Myślę, że i tak już jest dawno przeterminowana i zagraża twojemu zdrowiu...
          Ale jesteś wredna....
          No, co? Zresztą.. Kupisz sobie nową.
          Ale ta jest truskawkowa...- broniła się Aśka zawzięcie.
          To, co? Nie ma truskawkowych, czy co?
          Zdziwisz się, ale nie ma...
          Odkupię ci. Jak bum cyk cyk.- Ewa walnęła się w przepastną pierś, aż zahuczało.
          Czy ja wiem?.. Przywiązałam się do niej. Daje mi ukojenie - Aśka głaskała czule małą, srebrno- czerwoną paczuszkę.
          Jasne. Nie można żyć bez marzeń...
          Coś się przyczepiła... Trenuj wredotę na kimś innym...!- Aśka stanowczym ruchem schowała prezerwatywę do torebki.
          Jezu. Przepraszam. Nie chciałam zranić twoich uczuć...- Ewa postanowiła błagać.
          Nie.
          Nie?- Ewa uśmiechnęła się zniewalająco.
          Nie- zabrzmiało już słabiej.
          Zrobimy sobie dobrze... Tutaj i teraz...
          Świnia...
          No pomyśl, może przez to przełamiesz złą passę?
        Pieprzysz..
        No... Chciałabyś...
        Obraziłaś moje najgłębsze uczucia...
        Oooo! Widzę, że liczyłaś na wiele...
        Ewka! Przestań! To mój amulet...
        Stara, przeterminowana prezerwatywa o smaku truskawkowym...
        Właśnie- Aśka była naprawdę stanowcza.
        Kiedyś ktoś napisze o tym piosenkę country...
        Ale jesteś upierdliwa... Aśka desperackim gestem sięgnęła do torebki- Masz i udław się...- rzuciła paczuszkę na stolik.
Pięknym posuwistym ślizgiem oparła się o spodek filiżanki. Ewka trochę niepewna jeszcze, czy Aśka się nie rozmyśli, przykryła ją szybko dłonią.
        Nie będę jej pieścić ani połykać. Nadmucham tylko...
Wybuchły dziecinnym śmiechem. Kelner znad baru zmierzył je spojrzeniem. Dwie niemłode już panie...
        Musimy odczekać. Niech sobie gdzieś pójdzie. Nie będę nadmuchiwać prezerwatywy przy jakimś gnojku...
        Naprawdę, Ewo, ulżyło mi...- Aśka przytrzymała dramatycznym gestem rozłożoną dłoń przy sercu.
        Pamiętaj, że chodzi o naprawdę dobre wino...-słowo „naprawdę” podkreśliła.
        Dobra. Ale jeszcze raz ustalmy zasady... Ja trzymam filiżankę... Mogę w obu dłoniach?
Zadała to pytanie sprytnie i szybko. Ewa nie dała się podebrać.
        A kto trzyma w kawiarni filiżankę w dwóch dłoniach, w dodatku kurczowo..? Mamy przecież zbadać prawdziwość, prawdopodobieństwo tego numeru...
        No dobra- zrezygnowała Aśka, trochę nieszczęśliwa, że z jej sprytnych negocjacji nic nie wyszło.
        Powinno Ci wystarczyć, że będziesz przygotowana. A przecież okradani nieszczęśnicy nie są...Poza tym- zastanowiła się nagle Ewa- Nie jestem pewna czy prezerwatywa daje taki efekt...
        Wahasz się....- tym razem podpuszczała Aśka
        Wiesz... Stawka jest spora...Ale kobyłka u płotu...
        Jaka kobyłka?
        Nie wygłupiaj się...
Czasami grały w głupiego, ale teraz nie czas był na to...
        Dobra... Dmuchaj! Poszedł sobie.
Ewka przerwała paczkę tak niewprawnie, że prawdopodobnie zrobiła miejsce na plemnik słonia. Przytknęła gumkę do ust, poczuła smak kisielu truskawkowego i zrobiło jej się niedobrze...
        Nie mogę...
Aśka zachichotała.
        Może ty spróbujesz zamiast głupio rechotać?
        To twoja zabawa...Bądź mężna...
        Myślisz, że pęknę?
        Z dwojga złego...
        Żebym miała się zerzygać...
Ewka nabrała znów powietrza w płuca i starając się wyłączyć wszystkie zmysły, dmuchnęła. To, co zobaczyła było dziwne, ale na pewno nadawało się do przebicia.
        A teraz uważaj... Ty bierzesz kawę, ja przekłuwam balon. Cholera... Czym mam toto przekłuć?
Kelner znów pojawił się w ich rejonie. Miał już zresztą taką minę, jakby coś podejrzewał. Ewa schowała balon pod stolik i zrobiła uroczo uśmiechniętą minę. Pomogło. Kelner głupio się oduśmiechnął i poszedł.
        Dobra... Dawaj broszkę.
        Po co... A.... Już, już...
Aśka odpięła kameę i podała Ewce.
        Gotowa?- głos Ewki był stanowczy i konspiracyjny.
        Yes sir! Tzn. Yes, Madame...
Aśka ujęła filiżankę i postanowiła, że za nic jej nie upuści. Te zabawy sięgnęły już kresu przyzwoitości. Postanowiła, że chociaż napije się dobrego wina. Przy okazji też, zachwieje nieco pewnością siebie Ewki.
        Zobacz, co się będzie teraz działo... Normalnie nikt nikogo nie uprzedza...
        Dobra... Nie truj tylko wal!
        O.K. Jak sobie życzysz...
Ewa upewniła się jeszcze tylko, że filiżanka uniesiona jest odpowiednio wysoko..
        Trrrach!
Filiżanka podskoczyła uniesiona nagłym nerwowym ruchem, uszko wyśliznęło się z palców i opadła na stolik przykryty śnieżnobiałym obrusem. Aśka ze zdumieniem oglądała fusy na spódnicy...
        Jezu... No patrz... A tak mocno trzymałam...
Zdumienie Aśki było znacznie bardziej wesołe, niż cała ta scenka. Ewka myślała, że wyzionie ducha ze śmiechu. Kelner wyraźnie nie widział nic śmiesznego w tym, że musi po nich sprzątać. Ale przepraszała tylko Aśka. Ewka w kółko parskała śmiechem.
        Już się uspokój, do cholery, bo nie będziemy mogły się tu już pokazać. Wygrałaś. Ciesz się, ale nie wariuj...
W końcu Ewa uspokoiła się, ale nadal, gdy przypomni sobie minę Aśki...
– W najcięższych chwilach robi się weselej...
Te wygłupy i rozmowy dawały Ewie wytchnienie. Tak jak każde wytchnienie- krótkie i nietrwałe. Wracała potem znowu do swego samotnego królestwa i rozmyślała. Godziny i dni przewijały się martwo. Sztuka polegała na tym, by od tych „nie do zniesienia” jak najszybciej przeskoczyć na te „do zniesienia”. Tak naprawdę świat nie miał jej już wiele do zaoferowania. Albo dziką orkę na ugorze, kiedy poświęcała się pracy, albo wieczory z piwem i rozmyślaniem o bezsensie. Aśka, choć podobnie jak ona, była samotna, a może nawet bardziej, bo nie miała dzieci, zupełnie inaczej egzystowała. Po prostu wciąż szukała. Wybierała, taksowała, lustrowała, przymierzała się do ludzi, czy też raczej odwrotnie- mierzyła ludzi do siebie, jak bluzkę przed lustrem, dokładała do twarzy i albo odrzucała z obrzydzeniem, albo robiła lewy profil i prawy, potem z wyrazem niezdecydowania odkładała na bok, mierząc jednocześnie dwóch lub trzech facetów. Coraz trudniej było jej się zdecydować, była coraz bardziej wybredna i przyzwyczajona do luksusu. Wiedziała już też doskonale, że za seks nie warto płacić najwyższej daniny w postaci śmierdzących skarpetek pod łóżkiem i pierdzącej obecności nad ranem w twojej pościeli. Coraz częściej wybierała tych z górnej półki z dobrą metka, oszałamiającą ceną, ale... już kupionych.
-         Może sobie wybierać. Wciąż jest atrakcyjną babeczką- myślała Ewa z pewną zazdrością, ale nie za dużą...
-         Za dużo w tym kupiectwa...
Zresztą bywały dni, które Ewa szanowała właśnie za samotność. Zupełną, oszałamiającą, kiedy wstawała rano i kładła się wieczorem nie zamieniwszy słowa z ludzką istotą. Czuła się doskonale uspokojona i pogodzona z losem patrząc przez okno wciąż na ten sam widok, a nigdy nie ten sam. Rozumiała wtedy przypowieść o Buddzie i jego medytacjach nad wodą. Świat przepływał jej przed oczami cichy i spokojny, słońce wschodziło i zachodziło, obłoki wyparowywały lub spadały deszczem, a ona tylko patrzyła...
-         Jest tylko jeden problem. Od samotności się tyje...
Często zapychała dziury we własnej egzystencji jedzeniem. Tyła i nie miała na to usprawiedliwienia dla siebie. Ale zaczęła już dawno, wtedy, gdy przestała czuć się szczęśliwa w małżeństwie. Wtedy, gdy zrozumiała, że ma dziecko, ale nie rodzinę...Albo raczej, że tylko dla dziecka trzyma się Jacka jak pijany płotu. Choć nie wiadomo, po co, bo ten płot był spróchniały, nie dawał jej żadnego oparcia...W końcu zajęła się nim jedna taka. I owaka. Jej zostało jedzenie. Gdy się zorientowała w tym prostym mechanizmie, trudno było już wyjść z nałogu.
-         A przydałoby się... Ze względów komercyjnych.. Mogłabym, jak Aśka, wybierać tych z wyższej półki...
Ale ostatecznie, chyba nawet wolała jedzenie...
-         Stanowczo mniej problematyczne, mniej wymaga starań i mniejszą czkawką się odbija.

8 komentarzy:

  1. Bardzo wciągające.
    I naprawdę nie utrzyma się tej filiżanki? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Spróbuj. Najlepiej w dobrym towarzystwie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Może nadarzy się okazja... Będę pamiętać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem tu po raz pierwszy, lubię takie kobiece klimaty. ;)
    Uderzyła mnie wszakże oprawa plastyczna bloga, białe litery na czarnym tle. To kojarzy mi się z tablicą szkolną. Ewo, czyżby to echo Twej profesji? ;)))
    Z poważaniem.
    Re-Eunice

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieję, że nie... W szkole mamy białe tablice i piszemy czarnymi pisakami. A "kobiece" to komplement?

    OdpowiedzUsuń
  6. Oczywiście, że komplement. Napisałam, że lubię takie klimaty.
    Mówisz, że białe tablice i czarne pisaki. Do czego to doszło.
    Kłaniam się pięknie. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No... nawet mamy kilka interaktywnych, których nikt nie używa. Pisaki też sa do bani, bo sie wypisują za często. Z tym "kobiecym" to sie tylko tak kryguję troszeczkę. To zawsze jest komplement. Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
  8. Przez dziesięciolecia tablice były czarne, a kredy to niektórzy jedli. Ale dziś jest święte, co ZACHODNIE.
    Na pohybel!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń