poniedziałek, 18 kwietnia 2011

cd...

Przynajmniej tak mu się zdawało. W każdym razie facet wrócił do poszukiwania jakiegoś ratunku dla swojego komputera. Teraz prosił kelnerkę o czystą, wilgotna ścierkę. Krzysztof nie wierzył, by choćby jeden z przymiotników dotarł do biuściastej.
-          Na pewno ścierka będzie brudna i mokra, a może nawet po tym piwie, które wylałem…- nie podzielił się jednak myślami z sąsiadem, nie sądził, by stać go było na dowcipne przyjęcie jego dowcipnych uwag.
No i, niestety, miał rację. Teraz był świadkiem awantury, podczas której on miał okazję oglądać prawdziwy spektakl podskoków i drżeń, zdawało się, że w końcu opuszczą bezpieczne schronienie stanika. A facet się pieklił i coraz bardziej przeistaczał.
-          Jak to ludzie się zmieniają- myślał Krzysztof- jak nie potrafią złapać należytego dystansu…Jak  łatwo wytrącić ich z równowagi… A taki mnich buddyjski…
Nie zdążył rozwinąć przeciekawego wątku mniszego, bo zauważył, że facet najwyraźniej zwraca się do niego. Ruszał ustami, wymachiwał ręką w kierunku zaplecza a nawet przed jego oczami. Krzysztof, uprzednio zamknięty na doznania słuchowe, wyłapał tyle, mniej więcej, że chcą od niego tej ścierki. Trochę się zdumiał. Uśmiechnął się błogo i popukał  w głowę.
-          Skąd ja panu wilgotną ścierkę wezmę?- bardzo grzecznie spytał.
-          Jak to? Jak to?- facet już był zacukany. - To pan rozlał! Po…po… po… powinien pan się czuć odpowiedzialny!- jąkał się i wyglądał, jak wulkan przed erupcją.
Cóż… w obecnym nastroju, Krzysztof absolutnie za nic nie czuł się odpowiedzialny. Zaczynało mu nawet być wszystko jedno, czy ona przyjdzie. Postanowił jednak nie rozdrażniać sytuacji  i nie poprosił faceta o sfinansowanie piwa, które wchłonął jego laptop. Westchnął sobie tylko głęboko i bardzo powoli, by dać sobie czas na przemyślenie odpowiedzi.
-          Jeszcze raz Pana bardzo przepraszam, zrobiłem to niechcący.
Starał się, by to zabrzmiało wiarygodnie, ale sobie przy tym ziewnął dyskretnie, więc chyba nie był przekonujący.
-          Ale ścierka to dla Pana zbyt duże zadośćuczynienie?- ton wznoszący facet miał perfekcyjnie opanowany.
Gdzieś w mózgu Krzysztofa zamrugała mała czerwona lampeczka na brzmienie słowa „zadośćuczynienie”.
-          Czyżby spodziewano się od niego jakichś rekompensat?  Może jeszcze do sądu pójdziemy, za zniszczenie mienia? Może na udeptaną ziemię mnie wyzwie? Tak . O świcie. Będziemy walczyć na długopisy ze wskaźnikiem…- i ta ostatnia myśl tak go rozbawiła, że się promiennie uśmiechnął, a to- zamiast obłaskawić- rozjuszyło gościa.
-           Co się Pan głupkowato śmiejesz? Bawi to pana? Bawi? Co?- twarz dystyngowanego  biznesmena niebezpiecznie zbliżała się do jego twarzy.
A tego nie lubił, chyba, że twarz należała do ładnej kobietki, ale to, zdecydowanie, nie był ten przypadek.
-          Od wągrów na jego nosie, robi się niedobrze…- pomyślał, a powiedział: ‑ O co Panu, właściwie, chodzi?
-           Na razie o gównianą ścierkę mi chodzi!- facet nie odsuwał twarzy, a jechało mu z ust.
-          No to gównianą już Pan miał…- Krzysztofowi wydawało się, że jest dowcipny.
Tak naprawdę to był z siebie dumny, że stać go jeszcze na żarciki pod takim naporem. Facet wyraźnie naruszał granice i wbijał w niego szkliste oczy.
-          O co tu chodzi?- pomyślał już serio. – W dziób chce, czy co? Może odwrotnie? Chce mi przywalić?
-          Zabawne, co?- to już było zwykłe wydzieranie się.
-          Zabawne to jest, nie? Wszystkie dane… Nie mam tych plików.  Nigdzie, tylko tu- gościu klapnął w szare pudełko- w jego głosie pojawiła się nowa nuta- cos jakby płakało, kwiliło cichutko.
-          No dobrze… Już mówiłem, że mi przykro, ale czego właściwie Pan ode mnie oczekuje?- Krzysztof pomyślał, że może jednak źle to rozgrywa, że facet po prostu powinien się wypłakać…
Ale już było za późno. Pytaniem wyraźnie znów rozwścieczył faceta.
-          Ścierki ! Pieprzonej ścierki! -teraz już ryczał, jak rozjuszony, wyliniały, śmierdzący…
-          Ale już tłumaczyłem…
Krzysztof  myślał teraz, że ta cała pyskówka na pewno zmierza do prostego mordobicia, bo  niby, o co może chodzić w wałkowaniu tego samego?
Zaczął skupiać się na sytuacji i przestał podśpiewywać w duchu „Kto wie? Kto wie…”
-          Jeśli w to wejdę- to znaczy – przywalę mu, do czego pewnie chce mnie sprowokować- będę miał z jednej sprawy- dwie. Kto wie, jak ten…. jest ustawiony? Może mnie oskarży o napaść i utratę danych np. ? Jeśli on mi przywali? Jeśli ja mu przywalę za mocno? Jeśli obaj?
Kotłowało mu się w mózgu coraz chaotyczniej…
I wtedy nastąpiło „Entre’e”. Nie otworzyła żadnych drzwi, nie przekroczyła nawet żadnego progu, a wejście miała, jak w komedii dellarte.
-          Czeeść.- miała miękki, spokojny głos.
Aż go przestraszyło, tak bardzo spokojny,  bez cienia strachu, czy choćby zaniepokojenia. On przecież właśnie rozważał-„ Bić albo nie bić”.
-          Ile zdążyła zobaczyć z tej scenki? Może usłyszała tylko, jak facet żąda ode mnie: „Ścierki! Pieprzonej ścierki!”- myślał gorączkowo.
-           Może jestem teraz, w tym zachwycającym czółku- dostawcą ścierek? Pieprzonych?
Jakoś jednak się pozbierał i nawet cmoknął ją w rękę. Usiedli przy zalanym stole, na którego drugim końcu miotał się facet.
-          Może się przesiądziemy. Miałem mały wypadek z piwem- powiedział przepraszającym, tym razem szczerze, tonem.
-          No i masz…Niech to szlag…- pomyślał zaraz- przyznałem się do piwa…
Ale to nie był w tej chwili jego największy problem. Facet znowu wystartował.
-          No, proszę. Tu sobie z panienką…A mój komputer?
Trudno się dziwić, że na jej twarzy zjawił się grymas- ni to zdziwienia ni to rozbawienia. Cofnęła odruchowo tułów od stołu, jakby chciała przyjrzeć się wszystkiemu z dystansu.
-          A może zohydziła ją plama po piwie?
Prawie z bólem zauważył, że ściśle odpowiada jego dość wygórowanym standardom absolutnej kobiecości.  Już nawet nie chodziło o długie, idealnie gładkie, jakby wypolerowane nogi, ale właśnie o te reakcje- odruchową grację, półuśmiech, trzepotanie rzęsami…Nie miał jednak czasu na kontemplację, bo coś, jakby bokiem, dotarło do niego, że chyba właśnie został obrażony nie on, a ONA…
-          No to teraz mam problem…-pomyślał prawie smutno i w poczuciu nieuchronności zdarzeń już zaczął podnosić się z miejsca, ale wtedy nieoczekiwanie ONA przytrzymała go za ramię.
-          Daj spokój…Przesiądziemy się. Albo…-zawahała się patrząc na lepki stół.- Albo może jednak pójdźmy gdzieś indziej?

6 komentarzy:

  1. I co dalej? Co dalej??
    Plus wielki plus - za "przekonujący", a nie te stwory osobliwe "przekonywujący" czy jeszcze okropniejszy "przekonywający". :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No...Wstyd by był, raczej...( tak mówi moje dziecię)

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak, takie lapsusy nauczycielom to się nie trafiają! Ewuniu, kiedy następna część?? Bo już jestem solidnie wciągnięty.:))
    A jeśli będziesz chciała jakąś makabreską Lwy zaszczycić, to one czekają!...

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie tworzę, potworzę, coś większego makabreskowego. Rzecz jest związana z maturami...

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie mogę się doczekać!
    A ja mam zaparzony kubeł pokrzywy i kontynuuję "Kolumbo" ;-). Opornie idzie, ale mam taki jakiś czas zwałowisk ostatnio, ech!...

    OdpowiedzUsuń
  6. A już myślałam, że nie pamiętasz.Oby pokrzywa pomogła. Nie ma takiego zwałowiska, którego nie możnaby rozwalić.
    Nie wiem, czy ten tekst o maturach nie jest za duży-ma 11 stron...

    OdpowiedzUsuń